Ola i Szymon

Paweł Kuźmicki

Są takie dni w pracy fotografa, kiedy od pierwszej chwili wiesz, że będzie dobrze. Dobra energia, piękne miejsce i para, która nie boi się okazywać emocji – to przepis na reportaż, który sam się opowiada. Tak właśnie było na ślubie Oli i Szymona.

Tym razem nie miałem daleko na reportaż. Ola i Szymon postanowili przyjechać aż spod Warszawy, by w ogrodach Bielawskiego Hotelu Dębowego powiedzieć sobie „tak” w towarzystwie najbliższych. Już samo to miejsce ma w sobie coś wyjątkowego – Hotel Dębowy to idealna przestrzeń na ślub plenerowy. Ogromny, zielony ogród pozwala stworzyć kameralną, ale jednocześnie niezwykle elegancką oprawę uroczystości. To przestrzeń, w której z powodzeniem można zorganizować zarówno samą ceremonię, jak i przyjęcie w otoczeniu natury.

Plenerowe śluby od zawsze mają dla nas wyjątkowy klimat. Są blisko ludzi, blisko przyrody i pełne swobody, ale… potrafią też być wyzwaniem. Wszystko dzieje się bardzo szybko, a warunki potrafią być kapryśne – ostre, pełne słońce czy wysoka temperatura sprawiają, że trzeba być w pełnej gotowości na każdy moment. Tak było i tym razem. Słońce ani na chwilę nie chciało schować się za chmurę, więc każde ujęcie wymagało odrobiny sprytu i szukania najlepszego światła.

Ola i Szymon sami zadbali o dekoracje miejsca, w którym składali przysięgi małżeńskie. Postawili na naturalny klimat – dużo zieleni, prostota i harmonia, a do tego ogromna dawka radości i luzu. Było widać, że to dzień w 100% o nich i dla nich. Podczas całej uroczystości unosiła się lekkość i pozytywna energia, którą od razu czuło się w powietrzu. I to właśnie ona najlepiej opowiedziała ich historię w kadrach, które powstały tego dnia.

Dni takie jak ten przypominają nam, dlaczego tak bardzo kochamy fotografować. Nie tylko dlatego, że powstają piękne kadry, ale przede wszystkim dlatego, że możemy być blisko ludzi w ich najważniejszych chwilach. Ola, Szymon – dziękujemy, że zaprosiliście nas do swojej historii. Wasze „tak” w ogrodach Hotelu Dębowego na pewno jeszcze długo będziemy pamiętać.

Zapraszamy do kontaktu. Chętnie umówimy się na kawę w celu poznania się i omówienia ewentualnej współpracy.

Kontakt

Chrzest Neli

Paweł Kuźmicki

Kolejne spotkanie z jedną z naszych ulubionych rodzin – Moniką i Danielem! Były już sesje w parze, był ślub, więc radość była ogromna, gdy tym razem mogłem uwiecznić chrzest ich córeczki Neli.

Celowo piszę w liczbie pojedynczej, bo zaszczyt był podwójny – Monika (moja Monika) została poproszona o bycie chrzestną! Duma, radość i wzruszenie w pakiecie – a ja miałem przywilej uchwycić te wszystkie emocje w kadrach.

Uroczystość odbyła się w Kościele pw. Marcina Biskupa w Żelaźnie – niewielkim, ale niesamowicie urokliwym miejscu. Ten kościół znamy już z kilku reportaży ślubnych, więc wiedziałem, że światło wpadające przez jego witraże potrafi zrobić prawdziwą magię. I nie pomyliłem się – miękkie promienie nadały całemu reportażowi subtelności i wyjątkowego klimatu.

Cały dzień przebiegł w ciepłej, rodzinnej atmosferze – bez zbędnego pośpiechu, za to z dużą ilością uśmiechów, rozmów i serdecznych uścisków. Nela była wyjątkowo dzielna – zero grymasów, za to dużo ciekawości i tych maleńkich spojrzeń, które topią serce.

Moniko, Danielu – dziękuję, że po raz kolejny mogłem być częścią tak ważnego momentu w Waszym życiu. A Neli życzę, żeby zawsze była otoczona taką miłością i wsparciem, jakie widziałem tego dnia!

Zapraszamy do kontaktu. Chętnie umówimy się na kawę w celu poznania się i omówienia ewentualnej współpracy.

Kontakt

Gośka i Kuba - spacer, pizza i genialne promienie słoneczne

Paweł Kuźmicki

Gośka i Kuba to kolejna para, której miałem przyjemność fotografować ślub. I – ku mojemu kompletnemu braku zaskoczenia – oboje od początku zgodnie twierdzili, że średnio przepadają za zdjęciami, że źle na nich wychodzą, że nie potrafią pozować… no i że, cytuję, są po prostu drewnem. Uwielbiam to określenie! I słyszę je tak często, że spokojnie mógłbym postawić z niego osobny folder na dysku.

Zawsze kiedy ktoś mi tak mówi, wewnętrznie się uśmiecham. Bo z doświadczenia wiem, że za tymi wszystkimi „ostrzegawczymi” deklaracjami często kryje się po prostu lekki stres i próba obniżenia poprzeczki. A tymczasem – niespodzianka – ja nie mam żadnych wymagań wobec osób, które stają przed moim obiektywem. I serio – to nie kokieteria. Nie oczekuję pozowania rodem z okładki, nie szukam „perfekcyjnych” ustawień rąk i nóg. Wręcz przeciwnie – zależy mi na tym, żebyście byli sobą. Bo to właśnie codzienne gesty, spojrzenia i mikroreakcje są tym, co na zdjęciach robi największą robotę. To z tego chcę wyciągać radość, naturalność i pozytywne wibracje. Czy mi to wychodzi? Uważam, że tak!

Wracając do Gośki i Kuby – mimo ich zapewnień, że nic z tego nie będzie, że oni przecież „nie umieją” – zrobiliśmy razem naprawdę kawał dobrej sesji. Był spacer, były przytulasy, dużo śmiechu i… była też pizza. I to nie byle jaka! Jeśli kiedyś będziecie w Katowicach, koniecznie wpadnijcie do Cafe Byfyj. Ja, człowiek z natury raczej odporny na pizzę, naprawdę ją pokochałem. Jedyny minus? Trzeba się wybrać na osiedle Nikiszowiec, ale z drugiej strony – to przecież jedno z najbardziej klimatycznych miejsc na Śląsku. I właśnie tam zrobiliśmy większość zdjęć. Choć pod koniec dnia, z pełnymi brzuchami i świetnym światłem, wylądowaliśmy jeszcze pod katowickim Spodkiem. A kto by się czepiał detali?

Finalnie wyszła z tego sesja pełna ciepła, bliskości, śmiechu i smacznej pizzy – a ja, oprócz super ludzi i dobrej energii, dostałem w bonusie magiczne światło, które pozwoliło mi zamienić te chwile w coś naprawdę wyjątkowego.

Zapraszamy do kontaktu. Chętnie umówimy się na kawę w celu poznania się i omówienia ewentualnej współpracy.

Kontakt

Sandra - sesja wizerunkowa

Paweł Kuźmicki

W dzisiejszym cyfrowym świecie pierwsze wrażenie często robimy nie osobiście, a online. To właśnie tam klienci, odbiorcy i współpracownicy po raz pierwszy nas widzą – na stronie internetowej, w social mediach, na LinkedInie. Dlatego sesje wizerunkowe mają dziś ogromne znaczenie. Dobrze wykonany, aktualny portret nie tylko pokazuje, kim jesteśmy, ale też buduje zaufanie, podkreśla nasz profesjonalizm i autentyczność. Wizerunek to nie próżność – to narzędzie komunikacji.

Z Sandrą znamy się od wielu lat, ale dopiero teraz mieliśmy okazję spotkać się w bardziej fotograficznych okolicznościach. Sandra na co dzień zajmuje się hipnozą oraz mentoringiem – prowadzi ludzi przez zmianę, pomaga im odnaleźć spokój, siłę i własną drogę. Potrzebowała świeżych zdjęć do social mediów, które pomogą jej lepiej zaprezentować się w sieci. Wiedząc, jak istotna w tej branży jest autentyczność i profesjonalny wizerunek, z przyjemnością przyjąłem to zlecenie.

Nasze spotkanie odbyło się w przestrzeni StudioSquare w Świebodzicach – miejscu, które świetnie nadaje się do sesji portretowych. Kameralna atmosfera, naturalne światło i minimalistyczne wnętrze dały nam sporo swobody do działania. Od początku wiedziałem, że nie będzie to sesja pełna sztywnych póz i chłodnych kadrów – chociaż przyznam, że początkowo zakładałem, że będzie nieco poważniej. W końcu mentoring to nie przelewki, a hipnoza wymaga zaufania i skupienia. Jakże się myliłem!

Już od pierwszych minut atmosfera była lekka, pełna śmiechu, spontanicznych pomysłów i świetnej energii. Sandra jak zwykle zarażała luzem i pozytywnym nastawieniem, a każda kolejna minuta utwierdzała mnie w przekonaniu, że oto właśnie tworzę coś prawdziwego.

Uwielbiam spotkania z ludźmi, którzy wiedzą, kim są i nie boją się tego pokazać przed obiektywem. Sandra jest dokładnie taką osobą – świadomą, uważną i jednocześnie pełną ciepła. Praca z nią to czysta przyjemność, a efekty tej sesji doskonale oddają to, kim naprawdę jest: profesjonalna, autentyczna i… po prostu sobą.

Cenię sobie każde takie spotkanie – bo dobre zdjęcia to nie tylko kwestia techniki, ale przede wszystkim relacji, energii i wzajemnego zaufania. Dzięki Sandra za ten wspólny czas – i oby więcej takich sesji!

Zapraszamy do kontaktu. Chętnie umówimy się na kawę w celu poznania się i omówienia ewentualnej współpracy.

Kontakt

Patrycja - rodzinna sesja ciążowa

Paweł Kuźmicki

Z Patrycją i Łukaszem znamy się już nie od dziś – ich ślub fotografowałem w zeszłym roku, a kilka dni temu miałem ogromną przyjemność spotkać się z nimi ponownie, tym razem na sesji ciążowej! Patrycji bardzo zależało, żeby na zdjęciach byli nie tylko ona i brzuszek, ale też Łukasz i Julek. Oczywiście odpowiedź mogła być tylko jedna – pewnie, robimy! Zrobiliśmy więc z tego pełnoprawną rodzinną sesję z brzuszkiem.

Na miejsce sesji wybraliśmy dobrze nam znane StoryStudio w Świdnicy. Świetna przestrzeń, idealna na takie sesje, zwłaszcza że pogoda na zewnątrz jeszcze średnio zachęcała do zdjęć w plenerze. Każdy, kto był u nas na sesji, wie, że zawsze staramy się stworzyć jak najlepszą atmosferę, żeby wszyscy czuli się swobodnie i naturalnie przed obiektywem. Tym razem dodatkowo pomagał w tym Julek – doskonale odnalazł się w roli modela i świetnie współpracował z mamą!

Nie ma co ukrywać – serducho rośnie, kiedy wracacie do nas na kolejne sesje. Patrycjo, Łukaszu – dzięki wielkie za kolejny kredyt zaufania i do zobaczenia następnym razem!

Zapraszamy do kontaktu. Chętnie umówimy się na kawę w celu poznania się i omówienia ewentualnej współpracy.

Kontakt

Gosia - sesja wizerunkowa

Paweł Kuźmicki

Gośka zdecydowała się na swoją pierwszą sesję fotograficzną jako prezent na dzień kobiet. Zdecydowanie odważny krok, zwłaszcza, że na co dzień jest fryzjerem i barberem – osobą, która potrafi poradzić sobie nawet z najbardziej wymagającymi klientami (w tym również ze mną!).

Tym razem postanowiła spróbować czegoś nowego, a ja miałem przyjemność to uwiecznić. Wybraliśmy się do StoryStudio w Świdnicy, które stało się idealnym miejscem do stworzenia tych zdjęć. Studio ma niesamowitą przestrzeń i świetne industrialne okna, przez które wpada naturalne światło – idealne do zdjęć, które od razu nabierają charakteru.

Gośka, mimo że to jej pierwszy raz przed obiektywem, spisała się świetnie. Była otwarta na różne pomysły, a efekt końcowy mówi sam za siebie – zdecydowanie poradziła sobie jak doskonale. Sami zobaczcie

Zapraszamy do kontaktu. Chętnie umówimy się na kawę w celu poznania się i omówienia ewentualnej współpracy.

Kontakt

Karolina i Maciek - Ślub w Kościele Wang

Paweł Kuźmicki

Zazwyczaj staramy się nie pracować w Sylwestra – to dla nas czas na własne rytuały, spędzony w kameralnym gronie, celebrując zakończenie roku po swojemu. Tym razem jednak zrobiliśmy wyjątek… ale umówmy się – nie byle jaki!

Od zawsze marzyło nam się sfotografowanie ślubu w Kościele Wang w Karpaczu. Gdy Karolina napisała do nas zapytanie o dostępność terminu, byliśmy ciekawi, co to za para, jaki ślub planują… A kiedy dodała, że ceremonia odbędzie się właśnie w Wang, decyzja zapadła w ułamku sekundy. Trzeba było to zrobić! I to jak na zakończenie roku! Do tego jeszcze jeden smaczek – ślub ewangelicki, więc coś nowego, bo do tej pory nie mieliśmy okazji fotografować ceremonii Kościoła Ewangelickiego. Przyznam szczerze, że w głowie mieliśmy mnóstwo pytań – jak to wygląda, ile trwa, jakie są różnice?

Na szczęście Karolina wszystko nam dokładnie wytłumaczyła – rozjaśniła, jak będzie przebiegać uroczystość, na co zwrócić uwagę i na co się przygotować. Muszę przyznać, że taka forma zaślubin bardzo przypadła nam do gustu! Było intymnie, bez zadęcia, z luzem i ogromną serdecznością. A że Zośka miała już prawie pół roku, pojechaliśmy całą ekipą – Monika tym razem w roli gościa, mogła na spokojnie przeżyć tę chwilę, bez presji złapania idealnego kadru. Dołączyli do nas też Justyna i Michał, którym lata temu fotografowaliśmy ślub, a dziś trzymamy bliski kontakt i z którymi wspólnie, w świetnym towarzystwie, przywitaliśmy nowy rok.

Sam Kościół Wang… cóż, to miejsce zachwyca! Już pomijając jego historię i to, jak znalazł się w Karpaczu, to jego wnętrze i klimat są po prostu niesamowite. Kameralność, drewniane ściany, światło wpadające przez witraże – naprawdę można poczuć magię tego miejsca. Każdemu, kto będzie w okolicy, polecam tam zajrzeć! A sama ceremonia? Zero sztywnej atmosfery, żadnej zbędnej pompatyczności, za to mnóstwo uśmiechu i ciepła. Widać było, że to dzień Karoliny i Maćka – dokładnie taki, jaki chcieli.

Ale to nie koniec naszej wspólnej historii! Z Karoliną i Maćkiem spotkałem się jeszcze na sesji poślubnej – już w nowym roku, z nową energią i świeżym zapałem. Pojechaliśmy do Opactwa Cystersów w Lubiążu. Nie raz mówiłem, że zamki i pałace to nie do końca nasza bajka, ale to miejsce pozytywnie mnie zaskoczyło. Może dlatego, że ma w sobie więcej surowości niż klasycznego „pałacowego” klimatu – zamiast złotych zdobień i przepychu mamy tu stare mury, przestrzeń i światło, które wpada przez ogromne okna, tworząc genialne efekty. To jedno z tych miejsc, które uczą, że warto czasem wyjść ze swojej strefy komfortu i spojrzeć na coś świeżym okiem.

Nowy rok, nowa energia, a my już zacieramy ręce na kolejne fotograficzne przygody!

Zapraszamy do kontaktu. Chętnie umówimy się na kawę w celu poznania się i omówienia ewentualnej współpracy.

Kontakt

Marta i Kamil

Paweł Kuźmicki

Ślub Marty i Kamila był jednym z ostatnich w sezonie 2024. Z jednej strony fajnie, bo będzie można chwilę odsapnąć... z drugiej szkoda, bo jak się lubi swoją pracę, to dłuższa przerwa sprawia, że zaczyna się tęsknić za tym całym ślubnym zamieszaniem.

Kolejny raz powtórzę – sesja narzeczeńska to nie tylko zdjęcia, nie tylko fajna pamiątka. To przede wszystkim okazja, żeby się poznać. Żebyśmy mogli zobaczyć, jacy jesteście, co lubicie, jak się zachowujecie przed obiektywem, ale też żebyście Wy mogli zobaczyć, jak my pracujemy. Żebyście wiedzieli, czego się po nas spodziewać, jakiego humoru się spodziewać i – co najważniejsze – żeby w dniu ślubu nie stresować się naszą obecnością. Bo wiadomo, że ślub sam w sobie bywa stresujący, więc po co dokładać sobie dodatkowych nerwów przez aparaty w pobliżu?

A skoro o sesji narzeczeńskiej mowa – pomysł na nią zrodził się w mojej głowie, a Marta i Kamil dowiedzieli się o nim dopiero, gdy spotkaliśmy się na miejscu! W ciemno zgodzili się na moją wizję, co było strzałem w dziesiątkę. Sesja wyszła dokładnie tak, jak sobie wymyśliłem, a na szczęście przypadła im obojgu do gustu. Takie zaufanie do fotografa – bezcenne!

Marta to osoba, która mocno przejmuje się szczegółami, co było widać na każdym kroku. Chciała, żeby wszystko było dokładnie takie, jak sobie wymarzyła – i trzeba przyznać, że jej się to udało. Jednym z ciekawszych akcentów było to, że druhny miały na sobie czarne suknie. Na początku było to dla mnie zaskoczenie, ale efekt finalny? Sztos! Klasa, elegancja i coś innego niż standardowe pastele. Tak, Zośka wciąż za młoda, by mogła puścić Monikę ze mną na ślub – więc i tym razem działałem solo.

Dobrze jest kończyć sezon ślubny takim przytupem! Parkiet? Pełny przez cały wieczór. Marta i Kamil doskonale wiedzieli, kogo zaprosić na wesele – ludzi, którzy przyszli tam się bawić! A wisienką na torcie był krótki spacer z zimnymi ogniami. Co prawda było naprawdę zimno, ale nikt się tym nie przejmował… No, może poza Martą, która trzęsła się jak osika. Ale mówiła, że warto było – więc uznajmy, że było warto.

Żeby jednak nie było tak cukierkowo – wszystko było super, aż do dnia sesji poślubnej. Marta wybrała Pałac Marianny Orańskiej i zapowiadało się pięknie, ale pogoda stwierdziła inaczej. My zawsze powtarzamy, że pochmurny dzień to najlepsza pogoda na sesję… ale niekoniecznie, kiedy jest 4 stopnie i panna młoda pozuje w samej sukience. Na dodatek deszcz postanowił zakończyć nasze zdjęcia wcześniej, niż planowaliśmy. Ale – misja wykonana, kadry mamy, a to jest najważniejsze!

Marta, Kamil – mam nadzieję, że do zobaczenia przy kolejnej okazji!

Zapraszamy do kontaktu. Chętnie umówimy się na kawę w celu poznania się i omówienia ewentualnej współpracy.

Kontakt

Patrycja i Łukasz - wesele z powodzą w tle

Paweł Kuźmicki

Z Patrycją i Łukaszem znamy się już od jakiegoś czasu – mieliśmy okazję fotografować śluby w ich rodzinie, a każda impreza była po prostu petardą! Wiedzieliśmy, że i tym razem parkiet będzie w ogniu. No i nie zawiedliśmy się!

e względu na to, że Zośka miała wtedy niecałe dwa miesiące, musiałem pojechać na ten ślub sam. I przyznam, że powrót do domu stanął pod dużym znakiem zapytania… Ślub odbywał się 14 września – dokładnie w dniu powodzi na ziemi kłodzkiej. Osada Górski Potok, gdzie odbywała się zabawa weselna, początkowo wydawała się bezpieczna (jak się okazało, tylko do następnego dnia, bo i to miejsce nie uniknęło podtopień). Natomiast drogi i mosty w okolicy były mocno zalane i przez chwilę istniała realna obawa, że utknę tam na dłużej. Na szczęście udało się wrócić do domu bezpiecznie… Ale wróćmy do rzeczy najważniejszej – wielkiego dnia Patrycji i Łukasza!

Pogoda może nie była sprzymierzeńcem – nie było co prawda wielkiej ulewy, ale deszcz padał i nie wyglądało na to, że przestanie. Nikt jednak nie tracił dobrego nastroju! Liczyło się to, by przeżyć ten dzień w świetnym humorze i bawić się do upadłego. To była kolejna okazja, żeby spotkać znane już twarze i czuć się jak wśród dobrych znajomych. To jest właśnie ta przewaga fotografowania rodzin, które się zna – atmosfera jest po prostu domowa.

Nie będę rozwodził się nad tym, że przygotowania, ślub i cała organizacja przebiegły sprawnie – to było oczywiste. Najważniejsze było to, co działo się na parkiecie! A ten, jak się można było spodziewać, eksplodował energią! Wszystko za sprawą DJ Gentlemana, który nie tylko dbał o muzykę, ale i sam wbijał na parkiet, żeby rozkręcać imprezę. Piotrek to po prostu wulkan energii – kiedy pracujemy razem, zawsze wiem, że będzie ogień!

Nie obyło się jednak bez momentów grozy… głównie dla mnie! W pewnym momencie pod salę podjechał wóz strażacki na sygnałach. Strażacy zdecydowanym krokiem wkroczyli do środka. Pierwsza myśl? Ewakuacja! Przecież wokół nas szalała powódź. W głowie miałem już scenariusz, że do domu wrócę dopiero za kilka dni… Na szczęście okazało się, że to zaprzyjaźniona ekipa strażaków przyszła złożyć nowożeńcom życzenia! Cóż… Była godzina 22:00, ale po takiej dawce adrenaliny kawy już nie potrzebowałem.

To był dzień, którego nigdy nie zapomnę – i to nie tylko przez powódź. To był po prostu kawał dobrej imprezy, świetni ludzie i wyjątkowe chwile, które warto było uwiecznić!

Zapraszamy do kontaktu. Chętnie umówimy się na kawę w celu poznania się i omówienia ewentualnej współpracy.

Kontakt

Ania i Łukasz i miłość do rowerów

Paweł Kuźmicki

Ten ślub to było prawdziwe rowerowe szaleństwo! Ania i Łukasz długo zastanawiali się, czy w ogóle chcą fotografa na swoim ślubie. Ostatecznie decyzja padła na „tak” i całe szczęście, bo Łukasz napisał z nadzieją, że będziemy mieli wolny termin. A że ślub planowany był na piątek – wszystko się udało! Tym razem poszedłem sam, bo sytuacja wymagała, żeby Monika została w domu z naszą dwumiesięczną Zośką.

Kiedy usłyszałem, gdzie odbędzie się ślub i wesele, od razu wiedziałem, że to będzie wyjątkowy dzień. Mieszko i Jagienka – miejsce ukryte w sercu Ślężańskiego Parku Krajobrazowego, otoczone lasem, pełne uroku i klimatu. Marzyłem, żeby kiedyś fotografować tam wesele! A na dodatek Ania i Łukasz zdecydowali się na ślub humanistyczny – w pełni dopasowany do nich i ich historii.

Ta para to prawdziwi pasjonaci rowerów i nie mogło być inaczej – na miejsce ceremonii przyjechali na dwóch kółkach! To było coś niesamowitego. Goście, którzy znają ich doskonale, nawet nie byli zdziwieni – to po prostu cały Łukasz i cała Ania!

Przygotowania do uroczystości przebiegały w totalnym spokoju. Wydawało się, jakby otaczający las miał magiczną moc uspokajania wszystkich wokół. Można było choć na chwilę zapomnieć, że tego dnia panował niemiłosierny upał. Sama ceremonia była bardzo osobista i pełna emocji. Każdy, kto tam był, czuł, że jest częścią jednej wielkiej rodziny.

A potem przyszła pora na wesele – zaledwie kilka kroków od miejsca zaślubin, w otoczeniu drzew i pod rozgwieżdżonym niebem. Parkiet pod chmurką wyglądał jak wyjęty z bajki, ale to goście sprawili, że całość nabrała życia. Już od pierwszych taktów muzyki parkiet był pełen – i tak zostało do końca nocy. Szczególnie cieszył widok dzieci bawiących się razem z rodzicami. Było ich naprawdę sporo, a ich energia tylko dodawała klimatu tej imprezie – śmiech, gonitwy i wspólne tańce tworzyły niesamowitą atmosferę.

Podczas wesela nie zabrakło też elementów slow wedding. To było jedno z tych wesel, gdzie każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Ci, którzy chcieli się wyszaleć, nie schodzili z parkietu, ale były też miejsca, gdzie można było na chwilę przystanąć, usiąść w kącie i w spokoju porozmawiać. Bez pośpiechu, bez niepotrzebnej presji – wszystko w idealnym balansie.

To wesele na pewno zostanie w mojej pamięci na długo. Ania i Łukasz pokazali, że można zrobić to wszystko po swojemu – bez schematów, ale za to z mnóstwem radości i pasji!

Zapraszamy do kontaktu. Chętnie umówimy się na kawę w celu poznania się i omówienia ewentualnej współpracy.

Kontakt