Marta i Kamil

Ślub Marty i Kamila był jednym z ostatnich w sezonie 2024. Z jednej strony fajnie, bo będzie można chwilę odsapnąć... z drugiej szkoda, bo jak się lubi swoją pracę, to dłuższa przerwa sprawia, że zaczyna się tęsknić za tym całym ślubnym zamieszaniem.

Kolejny raz powtórzę – sesja narzeczeńska to nie tylko zdjęcia, nie tylko fajna pamiątka. To przede wszystkim okazja, żeby się poznać. Żebyśmy mogli zobaczyć, jacy jesteście, co lubicie, jak się zachowujecie przed obiektywem, ale też żebyście Wy mogli zobaczyć, jak my pracujemy. Żebyście wiedzieli, czego się po nas spodziewać, jakiego humoru się spodziewać i – co najważniejsze – żeby w dniu ślubu nie stresować się naszą obecnością. Bo wiadomo, że ślub sam w sobie bywa stresujący, więc po co dokładać sobie dodatkowych nerwów przez aparaty w pobliżu?

A skoro o sesji narzeczeńskiej mowa – pomysł na nią zrodził się w mojej głowie, a Marta i Kamil dowiedzieli się o nim dopiero, gdy spotkaliśmy się na miejscu! W ciemno zgodzili się na moją wizję, co było strzałem w dziesiątkę. Sesja wyszła dokładnie tak, jak sobie wymyśliłem, a na szczęście przypadła im obojgu do gustu. Takie zaufanie do fotografa – bezcenne!

Marta to osoba, która mocno przejmuje się szczegółami, co było widać na każdym kroku. Chciała, żeby wszystko było dokładnie takie, jak sobie wymarzyła – i trzeba przyznać, że jej się to udało. Jednym z ciekawszych akcentów było to, że druhny miały na sobie czarne suknie. Na początku było to dla mnie zaskoczenie, ale efekt finalny? Sztos! Klasa, elegancja i coś innego niż standardowe pastele. Tak, Zośka wciąż za młoda, by mogła puścić Monikę ze mną na ślub – więc i tym razem działałem solo.

Dobrze jest kończyć sezon ślubny takim przytupem! Parkiet? Pełny przez cały wieczór. Marta i Kamil doskonale wiedzieli, kogo zaprosić na wesele – ludzi, którzy przyszli tam się bawić! A wisienką na torcie był krótki spacer z zimnymi ogniami. Co prawda było naprawdę zimno, ale nikt się tym nie przejmował… No, może poza Martą, która trzęsła się jak osika. Ale mówiła, że warto było – więc uznajmy, że było warto.

Żeby jednak nie było tak cukierkowo – wszystko było super, aż do dnia sesji poślubnej. Marta wybrała Pałac Marianny Orańskiej i zapowiadało się pięknie, ale pogoda stwierdziła inaczej. My zawsze powtarzamy, że pochmurny dzień to najlepsza pogoda na sesję… ale niekoniecznie, kiedy jest 4 stopnie i panna młoda pozuje w samej sukience. Na dodatek deszcz postanowił zakończyć nasze zdjęcia wcześniej, niż planowaliśmy. Ale – misja wykonana, kadry mamy, a to jest najważniejsze!

Marta, Kamil – mam nadzieję, że do zobaczenia przy kolejnej okazji!

Zapraszamy do kontaktu. Chętnie umówimy się na kawę w celu poznania się i omówienia ewentualnej współpracy.

Kontakt