Karolina i Maciek – Ślub w Kościele Wang
Zazwyczaj staramy się nie pracować w Sylwestra – to dla nas czas na własne rytuały, spędzony w kameralnym gronie, celebrując zakończenie roku po swojemu. Tym razem jednak zrobiliśmy wyjątek… ale umówmy się – nie byle jaki!
Od zawsze marzyło nam się sfotografowanie ślubu w Kościele Wang w Karpaczu. Gdy Karolina napisała do nas zapytanie o dostępność terminu, byliśmy ciekawi, co to za para, jaki ślub planują… A kiedy dodała, że ceremonia odbędzie się właśnie w Wang, decyzja zapadła w ułamku sekundy. Trzeba było to zrobić! I to jak na zakończenie roku! Do tego jeszcze jeden smaczek – ślub ewangelicki, więc coś nowego, bo do tej pory nie mieliśmy okazji fotografować ceremonii Kościoła Ewangelickiego. Przyznam szczerze, że w głowie mieliśmy mnóstwo pytań – jak to wygląda, ile trwa, jakie są różnice?
Na szczęście Karolina wszystko nam dokładnie wytłumaczyła – rozjaśniła, jak będzie przebiegać uroczystość, na co zwrócić uwagę i na co się przygotować. Muszę przyznać, że taka forma zaślubin bardzo przypadła nam do gustu! Było intymnie, bez zadęcia, z luzem i ogromną serdecznością. A że Zośka miała już prawie pół roku, pojechaliśmy całą ekipą – Monika tym razem w roli gościa, mogła na spokojnie przeżyć tę chwilę, bez presji złapania idealnego kadru. Dołączyli do nas też Justyna i Michał, którym lata temu fotografowaliśmy ślub, a dziś trzymamy bliski kontakt i z którymi wspólnie, w świetnym towarzystwie, przywitaliśmy nowy rok.
Sam Kościół Wang… cóż, to miejsce zachwyca! Już pomijając jego historię i to, jak znalazł się w Karpaczu, to jego wnętrze i klimat są po prostu niesamowite. Kameralność, drewniane ściany, światło wpadające przez witraże – naprawdę można poczuć magię tego miejsca. Każdemu, kto będzie w okolicy, polecam tam zajrzeć! A sama ceremonia? Zero sztywnej atmosfery, żadnej zbędnej pompatyczności, za to mnóstwo uśmiechu i ciepła. Widać było, że to dzień Karoliny i Maćka – dokładnie taki, jaki chcieli.
Ale to nie koniec naszej wspólnej historii! Z Karoliną i Maćkiem spotkałem się jeszcze na sesji poślubnej – już w nowym roku, z nową energią i świeżym zapałem. Pojechaliśmy do Opactwa Cystersów w Lubiążu. Nie raz mówiłem, że zamki i pałace to nie do końca nasza bajka, ale to miejsce pozytywnie mnie zaskoczyło. Może dlatego, że ma w sobie więcej surowości niż klasycznego „pałacowego” klimatu – zamiast złotych zdobień i przepychu mamy tu stare mury, przestrzeń i światło, które wpada przez ogromne okna, tworząc genialne efekty. To jedno z tych miejsc, które uczą, że warto czasem wyjść ze swojej strefy komfortu i spojrzeć na coś świeżym okiem.
Nowy rok, nowa energia, a my już zacieramy ręce na kolejne fotograficzne przygody!